Piszę ten artykuł z wyrzutami sumienia, ponieważ w żaden bezpośredni sposób nie przyczyniam się do zmiany mojej sytuacji życiowo-zawodowej. Chociaż reszta aktywności dnia również nie była lepsza - a może nawet gorsza, bo zapewniała mniejszą stymulację intelektualną. A czas ucieka, ludzie mają swoje cele, pasje i ideały, które realizują, podczas gdy inni gniją w życiowym limbo - a może czekają na odpowiedni moment, by rozwinąć płachty kokonu i uwolnić piękne, kolorowe skrzydła motyla? Nie jestem pewien, czy mój kokon jest właściwym miejscem do rozwoju. Być może przez słowa przemawia tak zwany narcyzm, tak zwane poczucie wyjątkowości, tak zwana potrzeba bycia w centrum świata - człowiek piszący artykuł chciałby zabrzmieć inteligentnie, wyjątkowo. Artykuł jest wołaniem o pomoc - dostrzeżcie mnie, zauważcie, jestem - nie wiem gdzie jestem! Chciałbym być na scenie, tańczyć krzyczeć, umalowany, ubrany, biegać, zwariowany. Wśród misterium, dymu, dźwięków, kolorów. I ludzi. Artystów. Dużych dzieci, umazanych farbą. Albo recytować wiersz. Albo siedzieć w pracowni i malować. Albo grać na mandolinie. Robić rzeczy z ludźmi, fajne rzeczy, projekty, jakieś takie, żeby potem na instagramie to jakoś wyglądało. Że robimy projekty, że mamy coś wspólnego. Nie lubię tej samotności, tej samotnej misji. Po co to, dla kogo to?
Spieszcie się kochać swoje dzieciństwo, bo tak szybko odchodzi. Dostaję dwie narracje od życia - jedna, że całe życie mamy czas na zmianę, zmianę życia, zmianę kariery, zostanie aktorem czy czymkolwiek. W wieku 23 lat słysze - jesteś młody, całe życie przed tobą, możesz wszystko, możesz zrobić wszystko. Chciałbym móc zrobić wszystko, ale co widzę, że mogę zrobić? Szukać prac, szukać prac. Albo inaczej głód i śmierć. A kultura? Jeśli w końcu uda mi się dostac na tę posadę, i będę codziennie wstawać rano i przez osiem godzin zajmować się jakimś wytworem lub przetworem - kiedy będę mógł zaistnieć, stworzyć wystawę, wziąć udział w projekcie? Kiedy moje nazwisko zostanie zapisane na jakiejś tabliczce w moim mieście, że tego a tego dnia ten człowiek zaprezentuje swoją kreację? Jak to jest, że ludzie weszli w takie sytuacje życiowe?
Ja już mam dość, nie mam sił, nie mam sił, nie lubię tego, że zawsze starałem się spełniać oczekiwania. I przybrać określoną personę. Persona robiła świetne wrażenie na ludziach. I bieganie do kolejnych celów wyznaczonych przez autorytety - choć zawsze dając z siebie tylko minimum żeby się udało. No, nie zawasze minimum, ale optymalizacja wysiłku była moją mocną stroną. Nie trzeba rozkładać pracy na cały czas skoro zawsze można przysprintować pod koniec i się uda. Niespecjalnie na najlepszą ocenę, ale na wystarczającą - taką, żeby gdzieś mnie to zaprowadziło. Zdało szkołę, dostało na studia. Zdało egzaminy. Skończyło studia. I co teraz?
"Zrobiłem wszystko co mi kazaliście - w międzyczasie zacząłem widzieć, że inne rzeczy sprawiają mi przyjemność". Ale niestety dziecko zostało zdradzone. Wydawało mu się, że jeśli w końcu osiągnie ostateczne cele, to będzie wolne, i będzie mogło w końcu zająć się czymsz miłym, tak jak takmi, inne dzieci, które nie musiały być najlepsze i zajęły się innymi rzeczami niż skakanie przez barierki trzymane przez nauczycieli. Ale zamiast wolności dostało zderzenie z rzeczywistością - tak zwany kryzys w tak zwanej branży IT. I presja - "znajdź pracę zgodną ze swoim wykształceniem! Znajdź pracę w swoim zawodzie!"
Jak to jest, że tamci się dostali TAM, a ja jestem TU? Tak im zazdroszczę! Oni mają tak fajnie! Duże dzieci! Ja też jestem dzieckiem! Też jestem dzieckiem, spójrzcie na mnie, jestem dzieckiem, dzieciakiem! Chcę spowrotem do przedszkola, chcę malować, czemu jestem tu, gdzie jestem? Nie mam już sił na jakieś kurde wysyłanie 1000 CV do firm i doszkalanie się z kubernetes i spring boot sprint udemy kursy sremy telemele. Nigdy mnie to nie interesowało. Dlaczego mnie przepuściliście, gdy dawałem od siebie totalne minimum? Dlaczego mi powiedzieliście, że pewne prace hańbią, że taka praca, która przynosi duże pieniądze, INFORMATYK, nie zhańbi?
Jak mam ocalić to dziecko? Praca w instytucjach kultury? Zapisać się na jakiś wolontariat? Rzucić wszystko i wyjechać na workaway? (podobno to zmienia ludzi i ich spojrzenie na życie, tak słyszałem, tak pisali). Czuję, że pragnę wolności, potrzebuję wolności, kreatywności, współpracy, robienia czegoś wspólnie, tworzenia. Takich zajęć potrzebuję. Na rzecz czegoś, jakiegoś celu. Proszę, nie każcie mi być kimś innym, niż tym!
Dziecko chyba rzuciło się na podłogę i płacze. Nie wiem, ale dziecko sygnalizuje - proszę, chcę się dobrze czuć - wy mnie skrzywdziliście, ci, którzy mieliście mnie wychować! Jak mam siebie sam teraz wychować? Czasu nie cofnę, ale... Czuję taki żal za niespełnione życia które mogłyby być, gdyby... Gdyby wszystko potoczyło się inaczej.
Czy człowiek może w wieku 40 lat narodzić się po raz wtóry, i dowiedzieć się kim tak naprawdę jest i co chciałby robić? A w wieku 23 lat? "To jest czas na eksperymentowanie i korzystanie z życia! Możesz wszystko, możesz wszystko! Próbuj! Nie musisz tego, zrób sobie gap year! Ludzie zmieniają swoje ścieżki życiowe i zawodowe, ludzie rzucają studia, zmieniają studia! Ucz się języków, podróżuj, kochaj życie, kochaj życie!
Kiedy mam kochać życie? Muszę przecież zacząć zarabiać pieniądze. CV tu, CV tam, CV wszędzie, żeby tylko wejść, tylko wejść ("najtrudniej jest wejść, a potem to już jak masz pracę to łatwiej zmienić bla bla). Ale jestem przerażony. Czy za dużo misji na moich barkach? Znaleźć jakąkolwiek pracę. Zacząć do niej chodzić. Dbać o zdrowie, o finanse, o to i tamto, czytać książki, uczyć się języków, ekperymentować, korzystac z życia... A kiedy pojadę na workaway? A kiedy zapiszę się na ASP? Zaraz, a pamiętacie, że miałem DOSTAĆ SIĘ DO IT? A jak dostanę się na helpdesk, to czemu nie software developer? A jak software developer, to czemu nie artysta-malarz-behawiorysta-leśniczy-masażysta-szaman-jogin? Boję się, boję się, nikt mnie do tego nie przygotował. Wszyscy tylko wskazywali gdzie iść, a teraz... Tak bardzo się boję.
Dobrze, może już wystarczy. Zajmijmy się wdzięcznością zamiast rozpaczą. Ludzie szczęśliwi to tacy, którzy są wdzięczni za to, co mają. Jest taki jeden Sam, który pracuje na niepełny etat w sklepie z egzotycznymi artykułami spożywczymi na Bold Street w Liverpoolu. I zdaje się być najszczęśliwszym człowiekiem w mieście - emanuje tym. I ubiera sie bardzo ładnie, bardzo ładnie. I jest zawsze życzliwy. A w oczach moich rodziców - hmm, nie ma pracy w zawodzie informatycznym. Pracuje na pensji minimalnej (co prawda w Anglii, czyli lepszej). I jeszcze ma zespół muzyczny z kolegami! Taki młody, ale jego błogosławieństwem jest to, że nie oczekiwali od niego tak dużo! Nigdy chyba nie usłyszał, że pewne kariery są lepsze od innych. Że musisz być kimś, bo inaczej jesteś nikim. I jest szczęśliwy.
Najszczęśliwsi ludzie to zdają się tacy, którzy nie pragną innych. Tacy, którzy, gdy ich widzisz, są zadowoleni ze swojego życia. Nie czujesz podświadomie, że potrzebują cię, bo widzą w tobie jakąś nadzieję na ocalenie. Tylko sa zajęci swoim życiem. Widujesz ich w ich miejscach pracy, i po prostu są szczęśliwi - pozytywni, promienni, weseli, spokojni. Są szczęśliwi tam, gdzie są.
Co ich łączy? Ostatnio mam wrażenie, że dużo szczęśliwych osób jest religijna lub "uduchowiona". W pewien sposób. Nie wszystkie religijne i uduchowione osoby wyglądają na szczęśliwych, ale wiele szczęśliwych osób... Hmm, ostatnio często potwierdzam że jednak wiele jest chrześcijanami. To może ścieżka do szczęścia to oddać swój los bogu, no i może jeszcze psychoterapeucie. I swojemu ciału. Odżywiać się zdrowo, zadbać o higienę snu, tego i tamtego.
Jesem wdzięczny za to, że żyję. Jestem wdzięczny za to, że mogę pożywiać swoje ciało. Jestem wdzięczny za to, że mogę się ruszać. Jestem wdzięczny za to, że mogę pisać. Jestem wdzięczny za to, że w kontakcie z ludźmi mogę pokazywać siebie, ekspresjonować siebie. Tylko powinienem przystopować chyba z szukaniem wsparcia emocjonalnego, bo ostatnio tak wyglądały moje relacje z ludźmi - tak mi źle, dopomóż mi! Doradź! Uratuj! Ocal! Jestem taki biedny! Gdzie moi rodzice? Kto mnie wychowa? Potrzebuję kochającej rodziny, ciepła rodzinnego! Marzę o takim domu! Ale niestety - jestem człowiekiem w wieku dorosłym, nie ma już ciepła rodzinnego, ora et labora! Jestem wdzięczny za ora et labora. Jestem wdzięczny za dyskomfort, za rozpacz. Jestem wdzięczny za oddech.
Żadna praca nie hańbi. Żadna praca nie hańbi. Żadna praca nie hańbi. Żadna praca nie hańbi. Klucz do szczęścia to wdzięcznośc, dbanie o siebie i pewność siebie zamiast narzekania, płakania i poczucia bycia niewystarczającym, kiedy ktoś cię spyta - a czemu tak? A czemu tak zrobiłeś? A czemu tego nie zrobiłeś? A czemu taki jesteś?
Nie jestem pewien, może to głupie marzenie, ale mam wielką wiarę, że psychoterapia pozwoli mi... Hmm, ocalić jeszcze marzenia. Wdrożyć je w życie. Ale nie wiem, co miałyby we mnie zmienić jakieś spotkania?
Tak bardzo chciałbym być dzieckiem. Chciałbym pójść na drugie studia. Poznać grupy równieśnicze. Tylko że tym razem kierunek sam sobie wybiorę! I to taki jakiś ładny, a nie taki, żeby rodzice byli dumni! Ale nie ma pieniędzy na utrzymanie! Pieniądze, pieniądze... Coś poszło nie tak. Zazdroszczę wszystkim! "masz ciężko, to prawda, przeszedłeś przez dużo", ale też "nie rób z siebie ofiary - a co, myślałeś że nie będzie trzeba iść do pracy?"
Chciałbym tym razem takie studia, na których tworzy się coś. I w Polsce. Chciałbym studiować z Polakami. I na polskich warunkach. I mieszkać w polskim akademiku, albo pokoju wynajętym. Boże, tak wszystkich zazdroszczę. Wszyscy gdzieś doszli, wszyscy gdzieś poszli. Nie patrz na innych! Patrz na swoje życie! Przecież masz piękne życie, jesteś pięknym człowiekiem!
Ale czemu mi smutno? Czemu czuję, że jest inaczej niż powinno być? Czemu czuję, że to wszystko bez sensu? Czuję się jakby mnie oszukali. Spełniałem marzenia innych, a nie widzę nagrody. Tylko smutek, smutno mi. Gdzie moja nagroda? Łatwo mówić wszystkim "spokojnie, z twoim wykształceniem pracę znajdziesz wszędzie i zawsze. Nie stresuj się!". Tak, to ładnie wygląda z perspektywy ludzi. A z mojej? stres, wyzwania. Jak wejść do IT? "eldorado się skończyło, rynek przesycony, masowe zwolnienia, chatGPT zastąpi programistów, blablabla", a nawet jeśli to dawno i nieprawda, to i tak trzeba przeznaczyć własny czas na nauczenie sie technologii, i zrobienie PROJEKTÓW projektów PROJEKTÓW projektów ażeby móc się nimi pochwalić w CV i WEJŚĆ DO AJTI
panie boże, dziekuję za ten smutek, dziękuję za tę frustracje. Czuję się tak, jakby moje wyszktałcenie było klątwą. Gdybym nie miał studiów, mógłbym z czystym sercem zrobić wszystko, pójść do pracy wszędzie i nie zadręczać się - a co z tamtą branżą? Kiedy się tym zajmę? Kiedy zrobie projekty, kiedy sie doszkolę? A może pojechałbym na wolontariat jakiś albo workaway, albo zrobił cokolwiek, cokolwiek, a tak to... Taki spięty... Co mam zrobić, żeby dobrze wyszło? Boże, boję się, boję się! Chyba najlepiej zrobić cokolwiek. A może nie? Znaleźć jakąkolwiek pracę żeby było stabilnie w życiu! Ale jak już ją będę mieć - "co ja robię ze swoim życiem? Gdzie ja skończyłem, przecież nie po to studiowałem informatykę! Co za wstyd przed rodziną, przyjaciółmi i wszystkimi. Powinienem zapierdalać po godzinach i robić projekty i oglądać poradniki. O boże, jak mi się nie chce. Jak mi się nie chce."
Jednak potrzebuję stabilnego życia. Spokojnego życia. Takiego, że rano wstaję, rutyna poranku. Do roboty, a po robocie powrót, rutyna wieczora i do łóżka. Czuję, że to by było miłe i przyjemne. Ale czy takie życie nie odbiera szans, ścieżek? Dziecko dalej w szoku, bo myślało ze jak pokończy szkoły to się odczepią.....
I potrzebuję też mentorstwa, tak czuję. Mądrego człowieka, który powiedziałby co realnie mogę, jakie marzenie mogę spełnić. Czy naprawdę mógłbym jeszcze pójść na nowe studia? Albo zrobić coś niekonwencjonalnego z życiem, boże... Zostać tym joginem zamiast musieć chodzić do roboty.... A, i powinienem zacząć być dobrym człowiekiem. Szanować innych i siebie, i doceniać to, co mam. I modlić się do Boga, i spełniać przykazania. Ale zaraz, to już widze konflikt. Jeśli mam tyle celów w życiu, to już mam "cudzych bogów przede mną". Bla bla bla, człowiek ma ochotę narzekać, bo mu się zdało, że to go ocali. Że ktoś go w końcu dostrzeże i uratuje. O to chyba chodzi w narzekaniu, przynajmniej tego człowieka - powiem co mnie boli, co mi się nie podoba, gdzie trzeba naprawić - i w końcu przyjdzie ktoś i ocali. Uratuje. "Już dobrze. Masz rację! Masz rację! Zasługujesz na nowe dzieciństwo! Zasługujesz na, tym razem, kochającą rodzinę, taką, w której poczujesz się bezpiecznie, i będziesz mógł rozwinąć się jako prawdziwy ty, a nie maska, nie persona, nie maszynka do spełniania oczekiwań. Nie będziesz musiał uciekać w nałogi, będziesz mógł chodzić na zajęcia pozalekcyjne, rozwijać się. Śpiewać, grać, malować. I sam wybierzesz swoje studia. Nie takie, żeby nas zadowolić tylko takie, co ładnie brzmią dla ciebie, takie które będą ci pasją. I będziemy zawsze Cię kochać i wspierać. I tak wyposażony zaczniesz życie z wiarą, że naprawdę można wszystko.
Ale oczywiście nie trzeba powtórzyć swojego dzieciństwa, żeby być szczęśliwym. Wierzę, że szczęście można osiągnąć. Nawet z pozycji smutnych ludzi. Dlatego, że znam osoby, które były smutne, a zostały szczęśliwe. Znam nawet osobę, która była na ASP! I realizowała się twórczo. I bywała... Nieszczęśliwa, chyba. I lgnęła do niewłaściwych ludzi, bo widziała ocalenie w innych, a nie w sobie. A w końcu - została fryzjerką (mój tata używał zawodu fryzjera jako przykład porażki zawodowej) i zdaje się być niesamowicie szczęśliwa w tym, co robi - bo jest otoczona dobrymi ludźmi. I jest szczęśliwa. Ale ona ma to szczęście, że nie skończyła studiów informatycznych. Bla bla bla. Ale to niestety prawda. Gdy moi znajomi mówią, bym znalazł pracę w swoim zawodzie, czuję ukłucie wyrzutów sumienia - no tak, a co DZIŚ zrobiłem dla dostania się do IT? Czy napisałem choć jedną linijkę kodu? Czy wrzuciłem coś na github? Czy obejrzałem poradnik? Czy wysłałem CV na juniora? Boże, nie....
Naprawde nie wiem, co mam w życiu zrobić, żeby potoczyło sie dobrze. To znaczy, mam podejrzenia: - dbać o swoje przyjaźnie - natychmiast zacząć życ po chrześcijańsku - powinienem pójść się wyspowiadać i obiecać, że od teraz będę dobrym człowiekiem - modlić się, medytować, być wdzięcznym za to co mam, przestrzegać jakichś praw moralnych - czytać książki - dbać o ruch i ciało - znaleźć pracę JAKĄŚ - hmm, ale jaką? Nie znajdę pracy w IT od razu, ale zawsze warto próbować. A jeśli nie taką, to jaką? pracuj.pl do wyboru do koloru. Tyle tych ofert że nie wiadomo co wybrać... Chociaż te ścieżki elektryczne wydają się fajne, może przynajmniej zdobyłbym skille zawodowe które wpisałbym do CV. I na przykład wyrobił sobie certyfikat SEP. I potem kupiłbym sobie Arduino i chodził na hackerspace, a potem dostał się na embedded developera albo coś takiego. Czy to możliwe? Być może! Być może można tak zrobić!